Ks. Władysław Bukowiński urodził się 22 grudnia 1904 roku (starego stylu) w Berdyczowie na ziemi kijowskiej. Jego ojciec Cyprian Józef Bukowiński, urodzony 16 marca 1874 roku, po roku 1920 dzierżawił majątek swojego brata a następnie był zarządcą dóbr Potockich. Zmarł w 1952 roku i jest pochowany w Krakowie na cmentarzu Rakowickim. Matka ks. Władysława, Jadwiga Scipio del Campo, pochodziła ze spolszczonej rodziny włoskiej. Zmarła w roku 1918 w Płoskirowie na Podolu. Ojciec ponownie się ożenił z siostrą Jadwigi, Wiktorią Scipio del Campo. Młody Władysław traktował ją z szacunkiem, jak matkę i nie sprawiał żadnych kłopotów wychowawczych. Jako duszpasterz Karagandy posyłał do niej listy, w których nazywał ją ciocią Wiktorią.
Młody Władysław w domu rodzinnym otrzymał religijne wychowanie, a często odmawiany różaniec stał się jego ulubioną modlitwą, szczególnie w latach uwięzienia i łagrów.
W domu Bukowińskich panowała atmosfera dobroci, życzliwości i wzajemnego poszanowania, co do końca życia pozostało głęboko w jego sercu. Mimo że ponad 10 lat nie miał łączności z najbliższymi, setki listów napisanych do Polski świadczą o jego niezwykle silnej więzi z rodziną i żywym zainteresowaniu nawet najdrobniejszymi szczegółami z życia krewnych oraz miłością do ojczyzny i wiernością powołaniu kapłańskiemu.
Dawało mu to później odwagę przyznawania się nawet w prześladowaniach do tego, że jest księdzem i spełniania bez względu na okoliczności posługi kapłańskiej.
W 1921 roku zdał maturę w Krakowie, a następnie rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lata studiów wypełniała mu również intensywna działalność w Akademickim Kole Kresowym skupiającym studentów przybyłych z Kresów Wschodnich. Działalność ta obejmowała – poza samokształceniem – daleko idącą pomoc dla ubogiej młodzieży, w czym młody Bukowiński przejawiał całą swoją pasję i zaangażowanie, pełniąc funkcję prezesa przez dwie kadencje. W tym otoczeniu zawarł też wiele przyjaźni na całe życie. W latach 1925–1926 pracował także w redakcji „Czasu”. Studia prawnicze ukończył w 1926 roku, otrzymując tytuł magistra. W tym samym roku wstąpił do seminarium duchownego i rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Święcenia kapłańskie otrzymał w katedrze krakowskiej na Wawelu 28 czerwca 1931 roku z rąk metropolity krakowskiego księcia Adama Stefana Sapiehy. Od 1 września 1931 roku do 20 czerwca 1935 roku pracował jako duszpasterz i katecheta w gimnazjum w Rabce. Przez kolejny rok był wikariuszem i katechetą w szkole powszechnej w Suchej Beskidzkiej.
Od 18 sierpnia 1936 roku na własną prośbę wyjechał na Kresy Wschodnie, gdzie został wykładowcą w seminarium duchownym w Łucku. Wykładał katechetykę i socjologię. W roku 1938 został sekretarzem Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej i równocześnie redaktorem czasopisma Akcji Katolickiej „Spójnia” oraz dyrektorem Wyższego Instytutu Wiedzy Religijnej i zastępcą redaktora „Życia Katolickiego”. Od września 1939 roku był proboszczem katedry w Łucku. 22 sierpnia 1940 roku uwięziony przez NKWD. Przebywał w łuckim więzieniu do 26 czerwca 1941 roku.
Opuścił więzienie, cudowanie ocalony, ale skrajnie wyczerpany i wynędzniały, a mimo to dalej pełnił powierzoną mu posługę proboszcza w łuckiej katedrze i znowu aktywnie pomagał uciekinierom i jeńcom, ratował żydowskie dzieci, organizował pomoc materialną, zwłaszcza żywność dla głodujących. Dzielił się z potrzebującymi wszystkim, co miał.
W nocy z 3 na 4 stycznia 1945 roku został aresztowany i wraz z biskupem Adolfem Szelążkiem i ks. Karolem Gałęzowskim uwięziony w budynku NKWD w Łucku.
W tym czasie zostali aresztowani również inni księża: ks. Bronisław Drzepecki, ks. Stanisław Szczypta, ks. Adolf Kukuruziński, o. Aleksander Bień, ks. Józef Kuczyński. Dla kapłanów był to szczególnie trudny czas, gdyż przez półtora roku nie mogli sprawować Mszy Świętej. Organizowali jednak wykłady, konferencje, wspólną modlitwę, co nie tylko wzmocniło ich przyjaźń, ale dało wiarę w sens życia. Dlatego w jednym z listów napisał: Otóż wszędzie, gdzie byłem, widziałem głęboką celowość tego, że tam właśnie byłem
Śledztwo trwało do czerwca 1945 roku i zakończone zostało wyrokiem skazującym na 10 lat karnych obozów pracy.
Od lipca 1946 roku przez ponad rok ks. Władysław przebywał w czelabińskim obozie, pracując przy wyrębie lasów i kopaniu rowów. W listopadzie 1947 roku został przeniesiony do obozu w miejscowości Bakał na Uralu.
Skrajnie wyczerpany, z ciężkim zapaleniem płuc trafił do szpitala w Czelabińsku. W trudnych warunkach wykorzystywał każdą okazję do apostolstwa.
Od roku 1950 do 10 sierpnia 1954 r. przebywał w obozie w Dżezkazganie, pracując w kopalni miedzi Pokro.
Organizował, mimo zakazów, duszpasterstwo w Dżezkazganie, przeprowadził rekolekcję wielkopostne. Organizował spotkania między wyznawcami chrześcijan oraz spotkania międzyreligijne. W tym obozie także wykładał historię Polski by podnieść ducha patriotyzmu wśród rodaków. Historię tę spisano i została wydana pod nazwą „Historia nauczycielką życia”.
3 grudnia 1958 roku Bukowiński został aresztowany i uwięziony za działalność religijną. Na rozprawie 25 lutego 1959 roku, oskarżony o nielegalne zbudowanie kaplicy, agitację dzieci i młodzieży oraz posiadanie literatury antyradzieckiej, zrezygnował z obrońcy i wykorzystując swoje prawnicze wykształcenie, sam wygłosił mowę, która wywarła na sędziach ogromne wrażenie. Otrzymał najniższy z możliwych wymiar kary: trzy lata obozu pracy. I tak od marca 1959 roku do czerwca 1961 roku przebywał w pracy w Czumie koło Irkucka, gdzie pracował przy wyrębie lasów.
Zanim został wysłany do łagru, siedział w jednej celi z młodym komunistą. Człowiek ten przedtem nigdy nie słyszał o Bogu i religii.
Ks. Władysław w czasie pobytu w celi przekazał mu podstawowe informacje o chrześcijaństwie, a on, będąc bardzo inteligentnym, przyswoił je sobie i pragnął dalszego ich pogłębienia. Gdy ks. Władysław opuszczał celę, na jego miejsce NKWD umieściło bardzo uczonego jezuitę, profesora teologii, który mógł dalej to dzieło prowadzić. Ksiądz Bukowiński widział w tym Opatrzność Bożą.
Od kwietnia 1961 roku do 3 grudnia 1961 roku przebywał w Sosnówce, w Republice Mordowskiej na wschód od Moskwy. Był to obóz pracy przeznaczony dla tzw. „religioźników” – więźniów oskarżonych o działalność religijną.
Ks. Bukowiński spędził w więzieniach i obozach pracy 13 lat 5 miesięcy i 10 dni.
Zwolniony z obozu w Dżezkazganie został zesłany do Karagandy: tutaj pracował jako stróż na budowie, a jednocześnie podjął tajne duszpasterstwo. Był pierwszym księdzem katolickim, który przybył do Karagandy. Duszpasterzował wśród Niemców i Polaków. Ks. Władysław tajnie odprawiał Eucharystię w prywatnych mieszkaniach przy zasłoniętych oknach. On sam tak opisuje tamten czas: Jestem ustawicznie domokrążcą. […] Mszę Świętą można w naszych warunkach odprawiać raniutko lub wieczorem. Po Mszy Świętej zwykle jeszcze spowiedź. Wreszcie krótki spoczynek nocny. Krótki, bo kładę się zwykle po północy, a już o 5 lub 6 rano jest poranna Msza Święta, a potem dalej spowiedź, czasami chrzty i namaszczenia olejami świętymi, czasami śluby. […] Pomalutku wprowadzamy coraz więcej języka narodowego do Mszy Świętej. Bywają wypadki, że na Mszę Świętą przychodzą i Polacy, i Niemcy razem. Wtedy robię tak: lekcję i Ewangelię czytam w obu językach, na pierwszym miejscu w języku gospodarzy domu, a kazanie mówię po rosyjsku, bo ten język rozumieją wszyscy.
W czerwcu 1955 roku odrzucił propozycję repatriacji do Polski i zdecydował się zostać obywatelem ZSRR, by osiedlić się na stałe w Kazachstanie.
Miał pełną świadomość wszelkich konsekwencji tej decyzji, ale pozostał wierny swojemu powołaniu, gdyż jasno widział potrzebę apostolstwa na tym terenie.
W maju 1956 roku ks. Bukowiński otrzymał paszport i mógł poruszać się po całym ZSRR. Zrezygnował z pracy nocnego stróża i odtąd zajął się wyłącznie duszpasterstwem, prowadzonym jednakże w ukryciu, bez pozwolenia, za co mógł być w każdej chwili uwięziony.
W 1957 roku wyjechał w okolice Ałma Aty do polskich przesiedleńców, gdzie od 20 lat nie było kapłana. Przeżył tam wiele wzruszających momentów. Jedno z nich ks. Władysław wspominał szczególnie: W wiosce powitał mnie krótkim przemówieniem w obecności licznie zgromadzonego ludu miejscowy patriarcha, pan Stanisław Lewicki. Było to chyba najbardziej wzruszające przemówienie wygłoszone do mnie w całym życiu. Pan Lewicki mówił: «Wywieźli nas pod te góry, zostawili tutaj i wszyscy zapomnieli o nas. Nikt o nas nie pamiętał. Dopiero Ojciec Duchowny do nas przyjechał. My takie sieroty, my takie sieroty». Płakał czcigodny patriarcha, płakał cały zebrany lud, płakał i ksiądz razem z nimi. Ale to były dobre łzy. W tym samym roku odwiedza Tadżykistan, Semipałatyńsk i Aktiubińsk. W roku następnym podróżuje do Semipałatyńska oraz Tadżykistanu. Po uwięzieniu wraca ponownie do Karagandy.
Trzeba było odnowić kontakty, ożywić życie religijne, zadbać o katechizację, gdyż poziom elementarnej wiedzy religijnej słabł z każdym rokiem. Pomimo solidnie nadszarpniętego zdrowia, ks. Władysław dwoił się i troił, aby sprostać wszystkim potrzebom.
W roku 1963 przybywa do Tadżykistanu i Aktiubińska. Ostatnią podróż misyjną w latach 1967–1968 odbył do Tadżykistanu. Należy zauważyć, że odwiedzał Ukrainę w latach 1959, 1962, 1964 i 1966. Tuż przed śmiercią przebywał w Wierzbowcu i Murafie, gdzie odbywał swoje rekolekcje w 1974r.
3 czerwca 1965 roku, po niespełna trzydziestu latach nieobecności, przyjechał do Polski. Spotykał się z rodziną, dawnymi przyjaciółmi, ale nie chciał pozostać na stałe, gdyż widział swoje miejsce w Karagandzie.
Podczas wszystkich spotkań roztaczał prosto i rzeczowo obraz życia wiernych, jakby przeniesiony z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Bez wrogości do prześladowców, z wyrozumiałością dla ludzkiej słabości, ze spokojem i zdumiewającą siłą wiary mówił nie tyle o sobie, co o Bożych dziełach, które tam się dokonują.
Zapytany o przyszłość wiary w systemie komunistycznym – na terenach, gdzie księża są nieliczni, schorowani i nienajmłodsi, odpowiadał z niezachwianą ufnością: Bóg wie lepiej od was, ile mamy lat i sił. Przyśle następców, jak będzie chciał.
We wrześniu 1969 roku znowu przyjechał do Polski. Miesiąc spędził na wypoczynku w Krynicy, uczestniczył w licznych spotkaniach, prosił o książki i czasopisma. Wrócił do Kazachstanu 16 grudnia 1969 roku. Stale pogarszający się stan zdrowia był powodem kolejnego przyjazdu do kraju w grudniu 1972 roku. Wskutek odmrożeń miał bardzo chore nogi i nerki i dlatego przez pewien czas przebywał w szpitalu w Nowej Hucie.
Spotykał się często z kard. Karolem Wojtyłą, który żywo interesował się pracą duszpasterską w Kazachstanie. Wspominał o tym papież Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Astany w 2001 roku.
Ksiądz Bukowiński podkreślał, że leżący kapłan też jest duszpasterzem. Dlatego po spędzeniu dwóch miesięcy w krakowskim szpitalu 19 kwietnia 1973 roku wrócił do Karagandy, twierdząc, że jego grób również będzie apostołował.
Końcem września 1974 roku wyjechał na wypoczynek do Wierzbowca na Podolu, do ks. Józefa Kuczyńskiego i odwiedził grób ks. Bronisława Drzepeckiego.
Mimo bardzo złego stanu zdrowia (m.in. silne obrzęki), zachował radość i pogodę ducha oraz żywe zainteresowanie wszystkim, co działo się wokół. Na zaproszenie ks. Antoniego Chomickiego przybył do Murafy w październiku 1974 roku.
Mimo wielkiego cierpienia był szczęśliwy. Nigdy nie skarżył się i nie narzekał. Za najdrobniejszą przysługę dziękował.
Wśród serdecznych rozmów przy stole, grekokatolicki ksiądz Eliasz Głowacki wspominał swoją znajomość z ks. Władysławem z czasów obozu pracy: W tym piekle zła, niesprawiedliwości, krzywdy, bólu i cierpienia szukałem człowieka – wzoru dla siebie. Tym wzorem człowieka był dla mnie przez 9 lat w łagrach i pozostanie na zawsze tutaj obecny ks. Władysław Bukowiński. Wysoki, wychudły, w lichej odzieży, lecz zawsze pogodny i uśmiechnięty. Widziałem go powracającego z pracy z klocem drzewa na ramieniu, chociaż nie wszyscy nieśli drzewo. Chciałem jak najprędzej nawiązać kontakt osobisty, lecz to sprawa niełatwa, zawsze był otoczony współwięźniami, o coś pytał, odpowiadał na pytania, tłumaczył, pocieszał, nieraz powiedział żartobliwe słówko. Dla nas kapłanów urządzał rekolekcje, dla świeckich grup mówił nauki w języku rosyjskim, ukraińskim i niemieckim. Ile światła, pociechy i siły wlewały w nasze serce jego słowa, dzięki którym przetrwaliśmy! Nie tylko słowem głosił miłość, ale czynem praktykował ją na co dzień. Pomagał innym nosić drzewo, dzielił się skromną porcją chleba, oddawał innym cieplejszą bieliznę, nie patrząc na narodowość lub pochodzenie. Kiedy bliżej go poznałem, starałem się go naśladować. Kontakty z nim podtrzymywały mnie na duchu, zrozumiałem wartość cierpienia, dzięki czemu nie załamałem się
– owszem, wzrosła we mnie wiara i nadzieja lepszego jutra.
Po tygodniowym pobycie w Murafie ks. Władysław wrócił do Wierzbowca.
Mimo zdrowego, wiejskiego powietrza i spokojnego wypoczynku, stan zdrowia nie poprawił się. Wrócił do Karagandy i do ostatka sił spełniał swoje kapłańskie obowiązki.
25 listopada odprawił ostatnią Mszę Świętą, przyjął sakramenty i został odwieziony do szpitala.
Zmarł w Karagandzie 3 grudnia 1974 roku.
Do ostatniej chwili był świadomy i modlił się. Umarł z różańcem w ręku.